top of page
Zdjęcie autoraAnna Turula

Cumujemy

Zaktualizowano: 2 wrz 2020

Nasza nitka blogowa A więc żegluj to więcej niż wspomnienia z mazurskiego rejsu. To także więcej, niż materiał szkoleniowy. To przede wszystkim zaproszenie do dyskusji o jakości kształcenia przyszłych żeglarzy.

Dialog, który przez kilka dni prowadziliśmy, to nie tylko rozmowa instruktora z żeglarzem-żółtodziobem; to również rozmowa instruktora z żeglarzem z patentem. I tu pojawia się cała masa różnych pytań i refleksji.

Czy kursy żeglarskie powinny – jak wiele innych kursów (na prawo jazdy, językowe-certyfikatowe. Itd.) – przede wszystkim przygotowywać do egzaminu? Czy raczej powinny uczyć dobrego żeglarstwa? I czy to w ogóle jest wyłącznie wybór albo-albo? Innymi słowy, czy można jednocześnie skutecznie przygotować do zdania egzaminu i dobrego żeglowania w ogóle?

Takie pytania mogą wydać się wydumane wszystkim tym, którzy już żeglują – niektórzy dość dobrze – i na kurs przychodzą tylko po to, by szybko powtórzyć teorię, nabrać biegłości w manewrach egzaminacyjnych i bezboleśnie zalegalizować swoje umiejętności na egzaminie. Wiele jest też osób z wysoce pragmatycznym podejściem, wyrażającym się w stwierdzeniu „najpierw papier (=zdany egzamin), a potem jakoś to będzie”. O tych wszystkich organizatorzy szkoleń nie mogą zapominać.

Ale …

Są przecież i tacy, którzy na kursy żeglarskie przychodzą głównie po umiejętności. Ludzie bez doświadczenia żeglarskiego, w różnym wieku. Jak ja (Ania). W ich przypadku chodzi nie tyle o sankcjonowanie umiejętności, co o ich zdobywanie. Poza tym, przy całym szacunku dla pragmatyzmu kursanta, oprócz postawy „nasz klient – nasz pan” jest jeszcze podejście nam (Jackowi i Ani) zdecydowanie bliższe. To podejście oparte na przekonaniu, że dobra szkoła (każda, także żeglarstwa) – oprócz tego, że odpowiada na różne potrzeby uczestników szkoleń – przede wszystkim dba o jakość i promuje standardy postępowania, które jej twórcy uważają za słuszne.

W myśl takiej filozofii szkolenia, przyszłych żeglarzy należy przygotować do egzaminu ucząc ich jednocześnie czegoś więcej, niż tylko egzaminacyjne manewry. Czy taki kurs nie będzie trwał bez końca? Niekoniecznie, jeżeli zostaną spełnione następujące warunki:

1) Instruktor musi mieć świadomość kogo i po co uczy. Taka świadomość opiera się między innymi na wiedzy o typowych trudnościach, na jakie żółtodziób natrafi w świecie rzeczywistym. W tym sensie ja (Jacek) dużo skorzystałem na wspólnym rejsie z Anią. Polecam wszystkim takie doświadczenie (tylko nie wiem, czy Ania z każdym zechce pływać ;))

2) Sam kurs musi być jak najbliżej życia. Na początek, flota szkoleniowa powinna składać się z typowych łódek tzw. mazurskich (mówimy o kursie na żeglarza jachtowego). Szkolenie musi obejmować manewry prawdziwe (np. portowe, na silniku), oprócz egzaminacyjnych. Należy również zadbać, by pływanie do celu / po kursie (możliwie jednym halsem) było równie dobrze wyćwiczone, co zwroty.

I jeszcze kilka spraw, które nie wymagają dodatkowych tygodni pływania, tylko uważności i właściwego definiowania priorytetów szkoleniowych:

3) Jeszcze o porcie. Praktykowane na wielu kursach podchodzenie do kei na żaglach – nawet jeśli nam się podoba, bo jest kozackie; nie mówiąc już o tym, że jest obowiązkowym manewrem egzaminacyjnym (!) – ma jedną bardzo poważną wadę. Przy takim sposobie podchodzenia to wiatr dyktuje nam przebieg manewru (bo podchodzić należy pod wiatr). Nie ma to wiele wspólnego z prawdziwym życiem, w którym jak i gdzie podejść dyktuje nam topografia portu i aktualna w nim sytuacja. Dlatego należy również uczyć podchodzenia do kei na silniku. A jak go nie ma – na pagajach.

4) I jeszcze raz o porcie. W kształconych żeglarzach należy koniecznie wyrabiać prawidłowe zachowania przed i w trakcie podejścia do kei. Przede wszystkim dobrą praktyka jest czyniony zawczasu klar na cumach. Przy samej kei zazwyczaj jest mało czasu na to, by linę na przykład przełożyć pod koszem. Natomiast na wodzie jest tego czasu w **** – no, w każdym razie bardzo dużo. Samo cumowanie należy również ćwiczyć do znudzenia. Większość „patentowanych” robi to źle, serio!

5) Bardzo ważne jest uczenie prawidłowej komunikacji w załodze. Komendy – owszem. Ale, oprócz nich, dobre zwyczaje w zakresie omawiania manewrów do wykonania, w tym przewidywanie trudności i opracowywanie wariantów zachowania całej załogi na wypadek kłopotów. Warto też umieć skutecznie porozumieć się i współpracować z personelem mariny, który przeważnie stoi na kei i pomaga załodze podejść bezpiecznie (może się zdziwicie, ale jest to również w ich interesie ;)).

6) Dobre praktyki dotyczą też stroju (wygodny, zależny od pogody), jedzenia i – super ważne – prawidłowego nawadniania się podczas rejsu.

7) I na koniec: mimo, że żyjemy w świecie aplikacji mobilnych, zajęcia z locji powinny obejmować czytanie mapy i pływanie terestryczne. Wcześniejsza dokładna analiza kursu na mapie oszczędzi dobrze wykształconym w tym zakresie żeglarzom popłochu, który zazwyczaj towarzyszy alarmowym piskom dobywającym się z aplikacji mobilnej na granicy mielizny.

No i oczywiście jest jeszcze krytyczny namysł nad pytaniami testowymi. Ale tym zagadnieniem zajmiemy się osobno, poświęcając mu serię wpisów zatytułowanych „To zależy”. To wszystko już wkrótce. Zatem … zostańcie Państwo z nami :)


145 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page