Mazurski rejs pod specjalnym nadzorem – dzień 5.
Ania:
Przy śniadaniu kontempluję swoją sytuację parkingową. W przystani Trygort, na Mamrach stoję rufą do kei, w ścisku, zaraz przed dziobem płytko. Koncepcję mam taką: wybieram do połowy miecz i płetwę sterową, wychodzę do przodu, prostopadle do kei, dopóki prawa rufa nie przejdzie koło dziobu sąsiada. Wtedy kręcę na godzinę 11. Prostuję ster, wrzucam wstecz, jak skończy odkręcać "na inercji", dodaję gazu. Kiedy będę już mniej więcej równolegle do kei, wychodzę ("na wsteczu", duży gaz, bo wieje mocno).
Prezentuję swoją koncepcję. Jak się okazuje – potrzebna korekta. Nie na 11-tą, tylko na 1-szą, bo sąsiad po lewej jest krótszy od tego po prawej (nie zauważyłam), i mam się nie martwić małą keją po prawej (tę akurat zauważyłam, stąd decyzja, że na 11-tą).
Jacek:
Trzeba jeszcze dodać, że ten pomysł z płetwą sterowa wybraną do połowy raczej niefortunny. Zapożyczony z kursu żeglarskiego - to fakt. Tyle, że na kursie tak „parkujemy” małe, lekkie łódki (Omega). Antila jest znacznie większym i cięższym jachtem. Nawet przy minimalnym podniesieniu płetwy sterowej – o czym już była mowa – opór hydrokinetyczny jest tak duży, że utrudnia sterowanie, nie mówiąc już o skrajnym przypadku, jak wyłamanie płetwy sterowej. W takim sytuacji należy całkowicie wybrać płetwę sterową i sterować wyłącznie silnikiem.
Ania:
Rozważania, okazuje się, nie wyjdą poza teoretyzowanie, bo tymczasem przy kei rozluźnia się. Pierwszy wychodzi sąsiad z lewej. Chyba podsłuchiwał, bo realizuje moją oryginalną koncepcję co do joty. Czyli jednak ten pomysł nie był taki całkiem bez sensu (odnotowuję w pamięci).
Jacek:
Sąsiad z lewej miał sytuację odwrotną od nas: więcej miejsca po lewej burcie, po prawej burcie my – bardziej wystawaliśmy. Stąd taka jego decyzja. Żeglowanie, o czym była już mowa, ma charakter adaptacyjny: każdy port, wejście, wyjście jest inne, dlatego tak ważne jest tych kilka zasad: trzeba rozważyć wszystkie aspekty sytuacji i nie chwytać się - przedwcześnie – gotowych rozwiązań. Dlatego warto omawiać manewry z załogą – co Ania zresztą robi – przypisać role, ustalić szczegóły komunikacji i mieć w odwodzie manewr zapasowy.
Ania:
Wypływamy. Cel: Ogonki na Jeziorze Święcajty. Idę fordewindem, żagle na motyla. Zmieniam kurs, półwiatr, po zwrocie przez rufę. Odnotowuję, że przy grocie wyłożonym na wanty (koniecznym przy motylu i w ogóle kursie pełnym), wybieranie talii – potrzebne bardzo szybkie – idzie mi za wolno. Muszę sobie wypracować dobrą strategię.
Jacek:
To, że Ania za wolno wybiera grota, to jedno. Drugie – że robi to za późno. Przy zwrocie przez rufę grot wybieramy dużo wcześniej, niż fok straci wiatr. Wykładamy ster do zwrotu, wybieramy grota i – kiedy fok traci wiatr i przechodzi na druga stronę – dajemy luz na grocie.
Ania szuka „dobrej strategii”. To, czego potrzebuje to raczej dobra praktyka :)
Ania:
Przy kolejnym zwrocie wybieram talię dwoma rękami (ster trzymam sami-wiecie-czym). Znacznie lepiej. Strategia ma charakter tymczasowy, bo wiatr nie za mocny. Czy będę trzymać ster przy silniejszym wietrze? Pomyślę o tym jutro.
Płyniemy. Nawigator ostrzega mnie, że zaraz kardynałki, które mam wziąć lewą burtą. Widzę je, są trzy, trzymam się w bezpiecznej odległości. Na tyle daleko, że nie widzę kolorów na tyczkach, co dopiero mówić o znakach szczytowych.
‘Żegluj’ alarmuje. Dlaczego!?!
Okazuje się, że kardynałki były cztery. Jestem w samym środku obszaru niebezpiecznego ... :(
Jacek:
Nawigacja z urządzeń elektronicznych jest bardzo przydatna, niestety telefon z włączona aplikacją trzeba mieć cały czas przed sobą (Ania nie ma, ma nawigatora, który uważa, że jak raz ostrzegał, to wystarczy – pewnie ma rację). Dlatego przed każdym wypłynięciem należy całą trasę obejrzeć samodzielnie na mapie (co będzie po drodze) i korzystać z nawigacji terestrycznej.
Ania:
Upiekło mi się, ale nastrój trochę mi siada. Niedobrze, bo zaraz jest wąskie gardło – przejście z Mamr na Święcajty przez Kalską Bramkę. Proszę, by ktoś bardziej doświadczony został na decku i pomógł mi przejść.
Święcajty. Za sterem siada koleżanka, świeżo po kursie. Ja dostaję do ręki mapę – mam płynąć według niej oraz terestrycznie. Załoga życzy sobie przybić do Starej Kuźni.
Sterniczka tymczasem, choć jest na dobrym kursie, robi zwrot przez sztag. Dlaczego? Bo umie.
Ania:
Stara Kuźnia ostatecznie pasuje nam średnio. Stajemy na bindudze obok. Sterniczka wchodzi na wstecznym, zaczepia płetwą sterową, ktoś wybiera, tę płetwę i miecz. Przy kei poważny dryf, doświadczeni załoganci ratują sprawę. Mnie obrywa się za złą pracę na odbijaczu.
Jacek:
Pływanie jachtem na wstecznym jest trudne, dlatego lepiej jest wchodzić dziobem i potem manewrować, choćby z wykorzystaniem zacieśnionej cyrkulacji. W taki sposób łatwiej uniknąć zaczepienia i ewentualnego wyłamania płetwy sterowej i/lub miecza.
Ania:
Wieczorem mielę ten dzień, monologując – przygnębiona. Nie mówię tego wprost, ale komunikat między wierszami brzmi: za stara i bez smykałki do żagli.
Chyba mam poważny kryzys.
Jacek:
Motywację do nauki żeglarstwa – jak motywację do wielu innych zdobywanych umiejętności – buduje się, między innymi na satysfakcji z czynionych postępów. Dlatego instruktor powinien te postępy dostrzegać i chwalić za nie aspirującego żeglarza. I bardzo ważne jest, by te pochwały były rzeczowe. Nie należy zatem mówić np. „świetnie ci idzie”, tylko bardziej szczegółowo, np. „coraz lepiej idzie ci trymowanie żagli – widzę, że dobrze czytasz wiatr”.
Z Anią jest problem. Jej, jak widać, potrzebny jest sukces na maksa i bez skazy. Czyli dzień udany od początku do końca, albo przynajmniej do końca (była już mowa o tym, że porażki przyćmiewają sukcesy, zwłaszcza, jeżeli sama końcówka jest na minus). Ani nie cieszą małe postępy (które bezspornie robi). Dlatego nawet nie próbuję ją za nie chwalić, bo pochwała za małą rzecz – nawet rzeczowa – może tutaj dać efekt odwrotny od pożądanego. Pozostaje nam czekać. Nauczyciel (również żeglarstwa) może uczącego się wspierać, ale nie wykona za niego całej roboty, polegającej również na układaniu się z samym sobą w sprawie sukcesów i porażek.
Comments