Mazurski rejs pod specjalnym nadzorem – dzień 6.
Ania:
W Ogonkach stoimy longside, prawą burtą do kei, dziobem na przesmyk w szuwarach. Odejście od kei tym razem mam wymyślone najprostsze: cumy i szpringi precz, dwaj silni ciągną mnie za relingi do przodu, kiedy rufa mija keję – ostatni pych i wsiadają. Ja im pomagam silnikiem, miecz i płetwę sterową mam wybraną. I tak robimy. Całość – już po wyjściu na Święcajty – wprawdzie kończę piruetem 360 (niezamierzonym, choć efektownym). Ale od kei odchodzę skutecznie.
Jacek:
Skoro skuteczne, to znaczy, że dobrze. A piruet, no cóż skręcanie na silniku balią (jacht bez miecza i steru) powinno być zakończone kontrą. Prędkość z jaką wykonuje się manewry w porcie, również podchodząc i wychodząc powinna być minimalna lecz zapewniająca manewrowość.
Ania:
Stawiamy żagle, idę fordewindem. Zarządzam aktywność na żaglach, przerzucamy foka, raz na motyla, raz nie, ja pracuję na grocie, trymujemy żagle. Dzięki temu poznaję nowe wyrażenia z żeglarskiego słownika. "Regacisz pozostałych".
Jacek:
Prawda że ładne :) i daje dużo satysfakcji.
Ania:
Przechodzę przez to samo wąskie gardło, co wczoraj. Mam anioła stróża, ale dziś nie musi się odzywać – płynę sama. To przejście wydaje się znacznie krótsze, niż wczoraj. Tym razem bezpiecznie mijam feralne kardynałki. "Nie wchodzi się dwa razy na tę samą mieliznę" (Heraklit).
Potem trochę odpoczywam, płynie koleżanka. Zbieram siły na eko-marinę Giżycko.
Wchodzę. Marina ma keje odchodzące prostopadle od korytarza głównego. Ponieważ do samej kei mam podejść rufą, rufą ładuję się w tor pomiędzy kejami (boję się, że jeśli wejdę dziobem, na końcu nie wykręcę. Bardzo mnie deprymuje tłok: łodzie wchodzą, wychodzą, przechodzą obok, w paradę wchodzi mi jakaś motorówka. Kiedy wchodzę między keje, okazuje się, że ktoś stamtąd wychodzi – muszę się przeciskać miedzy łodziami. Jadę "na wsteczu", więc cały czas stoję tyłem, patrzę przed siebie, rufę traktując jako dziób (wydaje mi się to logiczne). Na silniku pomaga mi koleżanka, silnik ryczy, ktoś, przekrzykując go woła – chyba ... – „nie rób tego!" ... Parkujemy. Wszyscy żyją, łódka cała.
Jacek:
Kilka dni wcześniej pisaliśmy o zdecydowaniu i niewprowadzaniu chaosu do działania. Ani, przy zmianie biegu z „naprzód” na „wstecz” zabrakło zdecydowania i było przy tym trochę chaosu. Najpoważniejszy błąd polegał jednak na czym innym. Gdy płyniemy na wstecznym, rufa nie staje się dziobem. Ruchy sterem nie powodują jej odchylania w taki sposób, jak ruchy sterem przy poruszaniu się naprzód. Sterując „na wsteczu” w dalszym ciągu wychylamy dziób jachtu. Ania miała dużo szczęścia, że ten odchylający się dziób – na który sterniczka w ogóle nie zwracała uwagi! – nie zawadził o coś po drodze.
Ania:
Niektórzy mówią mi, że o tym podejściu mówi już cały port. Ale sternik nie przejmuje się tym, bo wie, od klasyka, że jeśli "jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie, to wilki".
Jestem dziś w lepszym nastroju, co chyba słychać :)
Comments