top of page

Indywidualiści, indywidua i my

Było już o tym, że dobry elearning to elearning dialogu i relacji. Mowa tu o relacjach między uczniami; i o relacjach nauczyciela z uczniami. Te pierwsze będą tym lepsze, im lepszą dynamikę stosunków międzyludzkich uda się wypracować. Te drugie, by były pedagogicznie skuteczne, muszą opierać się na indywidualnym podejściu do ucznia. Komunał, co? Słyszałaś o tym wiele razy i za każdym razem wzruszasz ramionami na myśl, jak apostołowie tej idei poradziliby sobie z jej wdrażaniem w 30-osobowej klasie? Postaram się pokazać, że online może to być łatwiejsze niż w realu. Zacznę jednak od opowieści bynajmniej nieonlajnowej.

W lutym 2006 roku byłam na uczelnianym Erasmusie w Norre Nissum w Danii. W ramach obserwacji zajęć w duńskiej szkole, spędziłam jeden szkolny dzień w plenerze razem z 16-osobową klasą 9-latków i ich nauczycielką Liz*. Szkoła pod chmurką zaczęła się … w klasie. Zgodnie z zasadami edukacji na świeżym powietrzu, wyprawa w plener odbywa się raz w tygodniu, zawsze w ten sam dzień tygodnia. Dzieci wiedziały zatem, że za chwilę wyjdą na dwór. Potrzebowały jednak instrukcji nauczyciela dotyczących tego, czego się od nich w tym konkretnym dniu oczekuje. Liz zaczęła od wyznaczenia obszaru zainteresowań – rzeczowniki i przymiotniki – i wyjaśniła, że za chwilę wyruszymy w teren na poszukiwanie tych właśnie części mowy. Jeszcze przed wyjściem około 15 min zajęło jej tłumaczenie, co to takiego rzeczownik i przymiotnik. Potem dzieci zaczęły się ubierać (ciepło i przeciwdeszczowo, bo za oknem padał deszcz ze śniegiem i wiał silny wiatr), a Liz przygotowała wózek, w którym były już spakowane m.in. karimatki do siedzenia i suche drzewo na ognisko. Całość wyglądała na dość masywną, toteż przyszło mi do głowy, że, jak wyjdziemy ze szkoły, powinnam zaproponować pomoc. Szybko okazało się jednak, iż to wcale nie nauczycielka zajmuje się transportem. Są do tego specjalnie wyznaczeni dyżurni, którzy zmieniają się przy dyszlu w określonych punktach trasy.

Po 20 minutach marszu przez miasteczko, dotarliśmy na miejsce: mały lasek nad jeziorem. Stojak na plecaki, krąg ogniskowy i resztki szałasów na pobliskiej skarpie dowodziły, że jest to stałe miejsce spotkań Liz i jej klasy. Dzieci, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, rozeszły się po okolicy w poszukiwaniu zadanych części mowy, uzbrojone w ołówki i małe notesiki, w których notowały, opierając się o drzewa lub – częściej – plecy koleżanki czy kolegi. Nie było w tym jednak pośpiechu i pilnej pracy. Część uczniów szybko skończyła pisanie, schowała notatniki i oddała się innym, przyjemniejszym, jak sądzę, czynnościom: jedne ślizgały się po nie roztopionych jeszcze kałużach, inne zapamiętale dłubały w błocie, jakiś chłopczyk wspiął się na drzewo. Liz nie ingerowała. Zajęta była pracą z jednym, najsłabszym, uczniem, który pracowicie i powoli wypełniał swój notesik. Kiedy oboje skończyli, nauczycielka rozpaliła ognisko i kontynuowała lekcję, już ze wszystkimi. Po powrocie z wyprawy, w klasie dzieci zdjęły mokre ubrania i usiadły w ławkach. Kiedy jadły przyniesiony tymczasem posiłek, Liz wzywała uczniów po kolei do tablicy prosząc, by zapisali, zebrane części mowy, osobno rzeczowniki, osobno przymiotniki. Choć wszystko to odbywało się na forum, interakcja nauczyciel-uczeń miała charakter pracy indywidualnej: Liz z każdym z osobna omawiała zebrane słowa, poprawiała błędy, coś sugerowała. Kiedy ostatni rzeczownik i przymiotnik został dopisany do listy, a dzieci skończyły jeść, nauczycielka zadała pracę zamykającą dzień: opis wyprawy z użyciem dowolnie wybranych – ze wspólnie stworzonej listy – rzeczowników i przymiotników.

Co ta opowieść ma wspólnego z elearningiem? Całkiem sporo. Żeby to dobrze wyjaśnić, wrócę na chwilę do sztuki zadawania mądrych zadań. Takie zadanie, o czym była już mowa w tym blogu, polega na pracy zespołowej rozciągniętej w czasie i zorientowanej na rozwiązanie ciekawego, otwartego zadania. Działanie to często oznacza, że uczniowie poruszają się po tzw. digital wilds czyli cyfrowych bezdrożach: obszarach internetu niemieszczących się w naszych systemach zarządzania nauką, zahaczających o prywatne kanały komunikacji, osobiste sieci edukacyjne, których węzły to ulubione źródła, w tym osobowe źródła informacji (tylko bez skojarzeń proszę!). Taka edukacja, oprócz zorganizowanej przez nauczyciela, ma też charakter sytuacyjny (=różnych rzeczy, o których nie śniło się szkolnym filozofom, można nauczyć się przy okazji). Reasumując, dobrze opracowane zadanie da naszym uczniom edukacyjną pożywkę obejmującą jak w Norre Nissum – ślizganie się po wirtualnych roztopionych kałużach, wchodzenie na wirtualne drzewa i grzebanie wirtualnym patykiem w wirtualnym błocie (tylko bez skojarzeń proszę!). Co równie ważne – a w kontekście dzisiejszego wpisu, najważniejsze – da też czas nauczycielowi, by popracować indywidualnie z uczniem, który wymaga specjalnej troski, dlatego, że ma zaległości; lub wręcz przeciwnie – dlatego, że jest uczniem zdolnym i potrzebuje intelektualnej stymulacji na wyższym poziomie. Komunał? Nie sądzę.

 

*We wpisie wykorzystałam fragment mojego artykułu "Edukacja na świeżym powietrzu" z 2007 roku

40 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page