top of page
Zdjęcie autoraAnna Turula

Pedagogika Niebieskiej Szkoły

Jacek w poprzednim wpisie wprowadził Was w kontekst.


I teraz wchodzę ja, cała na …

Nie nie ;)

I teraz wchodzę ja, w szelkach[1]. Założonych do góry nogami – tak je sobie przyodziałam na zbiórce przymiarkowej[2] i tak zostanie. Czyli będę różne sprawy obracać do góry dnem i patrzeć, co wypadnie. Możecie czytać lub nie – zostaliście ostrzeżeni.


Na początek, w dwóch kolejnych wpisach zajmę się pedagogiką Niebieskiej Szkoły. Jacek zasygnalizował dziedzinę, po której poruszają się rejsy szkolne. To pedagogika przeżyć i pochodne: pedagogika przygody (adventure education) i edukacja na świeżym powietrzu (outdoor education). Krótko przybliżę te trendy i spróbuję pokazać, czy i w jakim stopniu – a w jakim nie – Niebieska Szkoła realizuje ich postulaty; oraz – bo będę się też wymądrzać – co można by zrobić lepiej, żeby (lepiej) realizowała.


Pedagogika przeżyć. Za jej prekursora uważa się Kurta Hahna, niemieckiego pedagoga, twórcę Erlebnispädagogik[3]. Jego Outward Bound, instytucja edukacyjna założona wraz z Lawrencem Holtem, przedsiębiorcą zajmującym się transportem morskim, była jedną z pierwszych form szkoły pod żaglami. Hahn uważał, że edukacja powinna wychodzić poza szkołę – poza jej mury, na wycieczki czy rejsy oraz poza program szkolny. Wszystko to miało pomagać w przełożeniu teoretycznej wiedzy na praktyczne umiejętności oraz dać możliwość odkrywania własnych mocnych stron. Inne zasady, na których została zbudowana edukacja przez przygodę oferowana w szkole Hahna to[4]: przede wszystkim nauka przez doświadczenie służąca odkrywaniu wiedzy i samego siebie; rozbudzanie ciekawości świata i potrzeby eksperymentowania; odpowiedzialność za własny rozwój naukowy; empatia i troska o innych; nauka przez sukces i porażkę – ta druga jako naturalna składowa edukacji; współpraca i współzawodnictwo; akceptacja dla różnorodności; obcowanie z naturą, w tym samotność i refleksja; służba innym i współczucie.


Jeżeli towarzyszy wam uczucie, że gdzieś to już słyszeliście, to najprawdopodobniej macie – jak Jacek i ja – przeszłość harcerską. To nie przypadek. Teza o tym, że Hahn czerpał inspiracje z ruchu skautowego często pojawia się w publikacjach na temat. Z ruchu skautowego, a zwłaszcza ze słynnej badenpowellowskiej idei, że wychowanie skautowe dokonuje się through woodcraft, przez puszczaństwo[5].


Podstawowe elementy puszczaństwa obecne są w żeglarstwie (choć odbywa się ono na morzu, nie w puszczy), ponieważ nie chodzi o szczegóły kontekstowe, a o ogólne zasady wychowawcze[6]. Te zasady to przekraczanie siebie, połączone w stawaniem w prawdzie na swój temat – prawdzie która szczególnie dobrze ujawnia się w trudnych warunkach; praca nad sobą – w obliczu wspomnianej prawdy – oraz jej sukcesy i porażki; refleksja, szczególnie dobrze stymulowana przez naturalne otoczenie; oraz fakt, że to wszystko dzieje się pod opieką nauczyciela / instruktora / drużynowego, który w puszczańskim kontekście podejmuje różne działania wychowawcze.


Na czym takie działania polegają wie każdy praktykujący pedagogikę przeżyć (a także każdy drużynowy): indywidualne podejście oparte na stopniowaniu trudności, realizujące się przez konstruowanie zadań wymagających, ale w zasięgu; dyskretne wsparcie i reagowanie na kryzys, również przez angażowanie innych członków grupy/drużyny/załogi; wspieranie świadomości tego, co się dzieje i po co oraz samoświadomości; i bardzo ważne, sprawdzone w harcerstwie, wychowanie przez osobisty przykład – na łonie natury / wobec żywiołu drużynowy jest gotowy stawić czoła tym samym trudnościom, acz na wyższym poziomie zaawansowania.


Podobnie musi funkcjonować dobra szkoła pod żaglami. Jak słusznie zauważa Agnieszka Leśny[7], samo morze nie wychowuje:


Gdyby tak było, każda osoba, która odbyła odpowiednio długi rejs, stawałaby się lepsza. Jest to oczywiście nieprawda. 

I dalej:

Jeśli program na pokładzie składa się z oddziaływań organizowanych celowo, mających prowadzić do pożądanych zmian w funkcjonowaniu jednostek i grup, towarzyszy temu refleksja i interwencja związana z dynamiką procesu grupowego, załogantów wspiera osoba w roli trenerskiej […] wtedy możemy mówić o programie sail training.


W Niebieskiej Szkole, w której uczestniczyłam takie „oddziaływania organizowane celowo, mające prowadzić do pożądanych zmian w funkcjonowaniu jednostek i grup” były prowadzone w stopniu ograniczonym. Większość sytuacji wychowawczych pozostała nierozwiązana, ponieważ zabrakło interwencji „osoby w roli trenerskiej”.


Kilka przykładów, dla wyjaśnienia, o co mi chodzi.


Niebieska Szkoła daje niewątpliwie okazję do puszczańskiego zmierzenia się z samym sobą – dwumiesięczny rejs, z przelotem przez Atlantyk to nie przelewki. Nie zauważyłam jednak pomysłu na działania wychowawcze, na przykład w sytuacjach, gdy prawdziwe ja wychodzące z człowieka na morzu jest potworem. W mojej edycji szkoły mieliśmy do czynienia z kradzieżą, bullyingiem, niekontrolowanymi wybuchami emocji a także stosunkami społecznymi w załodze uczniowskiej przywodzącymi skojarzenia z Władcą much William Goldinga (kto nigdy w mesie nie bił się o chleb, masło lub cytrynę, niech pierwszy rzuci kamień). Żaden z tych problemów nie do czekał się „oddziaływań organizowanych celowo” prowadzących do „pożądanych zmian”.


Wychowanie morskie prowadzone na Chopinie to wiele „małych, ale ważnych prac pokładowych, które sprawiają, że każdy może czuć się odpowiedzialny za zespół, uczyć się progresywnie i mieć wpływ na życie na statku”.[8] To tworzy bardzo dobry klimat wychowawczy. Problem w tym, że nikt załodze uczniowskiej nie powiedział, dlaczego te prace są ważne (dla nich samych i  dla grupy). Że odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań – Po co? – nie była powszechnie znana wiem z pytań i uwag uczniów: „Po co my polerujemy te mosiądze?”, „Zapłaciliśmy tyle kasy, a teraz musimy sprzątać” czy „Dlaczego nauczyciele nie mają rejonów?”[9]. Pytań i uwag, które nie padłyby, gdyby „osoba w roli trenerskiej” pracowała nad świadomością i samoświadomością uczniowskiej załogi.


I wreszcie, pedagogika przeżyć (czyli przygody i outdoorowa) przez doświadczenie, odkrywanie, w działaniu, w interakcji z ludźmi. Przy założeniu, że z outdoorem w edukacji jest jak z technologią musi być po coś, musi być wartością dodaną. Jeśli tak nie jest, lepiej zostać w murach szkoły. W pedagogice przeżyć wspomnianą wartością dodaną jest tak zwana edukacja umiejscowiona (ang. situated learning), rozumiana na trzy różne sposoby. Po pierwsze, nauka osadzona w konkretnym doświadczeniu: odwiedzane kraje, obserwowana przyroda, teoria żeglowania. Po drugie edukacja umiejscowiona na statku, z koniecznymi dlań umiejętnościami a także z jego stosunkami społecznymi, stylem przywództwa czy organizacją życia. I wreszcie uczenie się i nauczanie osadzone w kontekście ludzkim w sensie kapitału społecznego, który przy okazji wyprawy morskiej udało się zgromadzić na pokładzie: kapitału załogi zawodowej, nauczycieli i uczniów.


I znów zmarnowana szansa. Edukacja umiejscowiona na trzy wyżej wspomniane sposoby była  w mojej Niebieskiej Szkole szczątkowa. Na Fryderyku Chopinie szkoła sensu stricto jest w zasadzie oderwana od życia pokładowego. Wyjątkiem (nie chcę się chwalić, ale muszę) był język angielski, realizowany przez projekty umiejscowione (situated) w drugim znaczeniu: ściśle powiązane z życiem załogi (memy, komiksy); skłaniające do refleksji nad tym życiem (blogi; projekt I spy with my critical eye); czy zachęcające do troski o innych i pracy nad sobą (projekty Guardian Angel i True Grit)[10]. Z opowieści innych nauczycieli wiem, że i na ich lekcjach pojawiały się zagadnienia łączące przedmiot z życiem pokładowym. Na HIT’cie dyskutowano o demokracji na przykładzie życia na STS Fryderyk Chopin, zastanawiając się czy żaglowiec jest dobrym przykładem systemu demokratycznego (nie jest), czy zawsze należy decydować demokratycznie (nie zawsze) oraz czy jest miejsce na demokrację tam, gdzie wiele decyzji musi zapadać niedemokratycznie (jest). Jedno z zadań na fizyce wymagało oszacowania, kiedy dotrzemy do kolejnego portu. Na języku polskim miały miejsce anegdotyczne nawiązania między osobami i zdarzeniami na rejsie a bohaterami i fabułą omawianych lektur.


To, że takie sytuacje były wyjątkiem a nie regułą nie wynika z niedostatków warsztatu pedagogicznego (wręcz przeciwnie - załoga nauczycielska z mojej szkoły to bardzo dobrzy dydaktycy). Wynika z faktu, że w Niebieskiej Szkole panuje dyktat zakresu – materiału, którego realizacji wymaga nauczyciel ze szkoły macierzystej. Organizator na pewno ma powody , dla których kurczowo trzyma się wspomnianych zakresów (mimo, że część uczniów otwarcie deklaruje, że oceny wystawione na morzu pójdą w szkołach do kosza). Gdyby jednak te zakresy urealnić[11], może byłoby wtedy więcej czasu na wspomnianą edukację umiejscowioną i to we wszystkich trzech omówionych odsłonach?


Można by, na przykład, przyjrzeć się odwiedzanym krajom (geografia) i ich systemom politycznym (HiT) na tle dziejów regionu (historia). Byłby czas na analizę prognoz pogody dla statku (meteorologia czyli geografia)[12]. Byłaby przestrzeń na przyjrzenie się siłom działającym na jacht oraz kursom, z właściwym dla nich rachunkiem wektorowym (fizyka, matematyka). I tak dalej.


Po drugie byłaby szansa na edukację osadzoną w kontekście życia na statku. Może w ramach języka polskiego można by obejrzeć filmy na temat (obcowanie z tekstami kultury)? Pozycje, które przychodzą do głowy to Pan i władca na krańcu świata czy Biały szkwał, oba filmy jako asumpt do dyskusji o wychowaniu morskim, roli przywództwa i stosunkach społecznych na żaglowcu. Ten ostatni wątek można by dodatkowo wzmocnić seansem filmu Władca much (na podstawie wspomnianej książki Goldinga). Potencjalnie byłby też czas na lekcje fizyki na pokładzie przygotowujące do konkursu nawigacyjnego. Lekcje bez których początkowy entuzjazm dla tej formy rywalizacji był niski, bo większość uczestników nie wiedziała, jak się zabrać do, dajmy na to, konstrukcji i kalibracji logu.


I wreszcie edukacja umiejscowiona w znaczeniu trzecim jako wykorzystanie z kapitału ludzkiego, jaki był do dyspozycji na żaglowcu. A na żaglowcu płynęli (znani niestety jedynie jako nauczyciele matematyki, biologii, chemii, fizyki, polskiego, historii czy angielskiego): kryptolog; analityk chemiczny pracujący dla wojska i potrafiący ciekawie pokazać, jak teoria w jego dziedzinie przekłada się na praktykę; specjalistka od współczesnych mitów i archetypów; historyczka z zacięciem analitycznym (to te związki przyczynowo-skutkowe, o których nikt wam nie mówił na lekcjach historii), specjalizująca się w dziejach najnowszych; ekspertka w zakresie strategii uczenia się; właściciel firmy wdrażającej technologie chmurowe; zarząd Klubu Herbaty PW, czyli potencjalne źródło opowieści o tym znakomitym (acz nieznanym na Fryderyku) napoju; oraz lekarz pokładowy znający się i na pierwszej pomocy (bardzo potrzebne!) i będący skarbnicą bardzo pożądanej wiedzy, od anatomii po współczesną kondycję służby zdrowia. Do tego dodajmy jeszcze członków załogi (i tej zawodowej i uczniowskiej) z różnymi talentami (fotografia, poezja, języki i sposoby uczenia się ich, kultura fizyczna) i mamy program niesamowitego latającego (a raczej żeglującego) współuczącego się uniwersytetu! Program, który nie miał szans być zrealizowany, a wielka szkoda.


Reasumując, jeśli opisać Niebieską Szkołę jako kontekst pedagogiczny, to mamy trzy – w mojej ocenie niepołączone ze sobą – konteksty i metody wychowawcze. Pierwsza to pedagogika przeżyć (przez przygodę na świeżym powietrzu) obecna jako kontekst (żegluga po morzu) i prawie całkowicie zaniedbana pod kątem celowych działań wychowawczych takich, jak opieka mentorska, podnoszenie świadomości, stopniowanie trudności, konstruktywna informacja zwrotna i interwencje w sytuacjach kryzysowych. Drugi filar systemu to zwykła szkoła, utrzymana w dość pruskim modelu (ci, którzy skarżą się w tym zakresie na szkołę mainstreamową powinni popłynąć w niebieskiej, poprawi im się opinia o tej pierwszej), modelu motywowanym głównie przez strach o zakresy (o pozory?). Trzeci filar to niewspominane jeszcze morskie wychowanie przez dyscyplinę. Ale to temat na tyle szeroki, że poświęcę mu odrębny wpis.

 

Post scriptum (Jacek)

Z moich doświadczeń wynika, że wspomniana przez Anię edukacja metodą projektów jest jedynym skutecznym sposobem realizacji zakresu przedmiotów ze szkoły podczas rejsów Niebieskiej Szkoły. Właśnie w ten sposób prowadzone zajęcia przeze mnie, moje koleżanki oraz kolegów nauczycieli pozwalały utrzymać zainteresowanie i zaangażować młodzież do uczestnictwa - więcej napiszę w post scriptum do postu o tej metodzie, bo taki planujemy.

Drugim wspólnym doświadczeniem są zakresy, a właściwie niemożliwość realizacji materiału szkolnego w sposób znany z tradycyjnych szkół czyli omówiona podstawa teoretyczna, przykładowe zadanie, praca wspólna/własna, zadanie do samodzielnego wykonania w czasie po lekcjach. W tym przypadku metoda projektów - skuteczna przy rozwijaniu umiejętności miękkich (jak wyrażanie stanu emocjonalnego) - może nie sprawdzić się dla umiejętności twardych, analitycznych gdzie wynikiem ma być wartość w sensu stricto. I to bez różnicy czy mówimy o przedmiotach humanistycznych czy ścisłych. Konkludując błędnie postawiona teza, że uczniowie podczas ośmiotygodniowego rejsu zrealizują materiał szkolny w sposób znany ze szkolnej ławy implikuje konflikt pomiędzy oczekiwaniami, a możliwościami. Niestety konflikt ten przenosi się na relacje społeczne pomiędzy różnymi grupami uczestników Niebieskiej Szkoły, tworząc absolutnie zaburzoną rzeczywistość społeczną i często trudny do opanowania konflikt interesów pomiędzy kadrą oficerską a załogantami/uczniami gdzie nauczyciele pozbawieni jakichkolwiek narzędzi do realizacji postawionych przez armatora celów są zostawieni samym sobie. Ale o tych wszystkich wątkach, bardziej szczegółowo w kolejnych wpisach.



 

[1] 












[2] Jestem dzieckiem, któremu nie dali raczkować i są konsekwencje.

[3] Dosłownie: edukacja przez doświadczenie

[4] 10 zasad edukacji Hahna. Tłumaczenie własne ze strony: https://en.wikipedia.org/wiki/Kurt_Hahn 

[5] Wywód o puszczaństwie opieram na 2 książkach Marka Kameckiego: Puszczaństwo i Droga harcerza. Obie w druku.

[6] Na morzu te zasady są nawet wyostrzone. Zawołanie skautów morskich to wszak Better prepared (=lepiej przygotowani / czuwaj bardziej) czyli poziom wyżej niż popularne skautowe Be prepared! (=bądź gotów / czuwaj)

[8] tamże

[9] Rejony = codzienne sprzątanie statku (w tym mycie łazienek i toalet). Odpowiedź na pytanie o udział nauczycieli brzmi: Nie muszą (mieć rejonów), bo już umieją sprzątać.

[10] O pracy metoda projektów pod żaglami będzie obiecany osobny wpis.

[11] Powinny być węższe, na miesiąc – bo tyle faktycznie jest czasu na naukę – nie na dwa; i traktowane bardziej jak kodeks piracki: more what you call guidelines than actual rules

[12] Taki wykład odbył się dopiero w ostatnim tygodniu rejsu.

199 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page