Węzeł – prosty. Reszta bardziej skomplikowana
Zanim wyjaśnię, o czym w dzisiejszym wpisie, zajrzyjmy razem do dyskusji na forum w pewnym kursie na patent żeglarza jachtowego:

Kursantka: Czy dobrze rozumiem, że każdy węzeł powstający przy wiązaniu dwóch lin o różnej grubości (niezależnie od sposobu wiązania i efektu końcowego) to węzły szotowy/bramszotowy? W trzecim filmiku [instruktor] wiąże na dwa sposoby węzeł szotowy, ale (wydaje mi się, że) wyglądają one inaczej, niż ten z drugiego filmiku (nazwany prostym) ... ?
Instruktor 1: Węzeł pokazany w drugiej części nie jest obowiązujący, więc nie zawracajcie sobie nim głowy.
Kursantka: A które węzły są obowiązujące? :)
Instruktor 2: Obowiązujące są te, które przydadzą Ci się w życiu (nie tylko żeglarskim). Węzły są częścią egzaminu praktycznego, a które konkretne węzły będą na egzaminie, to wie tylko komisja.
Instruktor 1: zgodnie z: Uchwała nr 42/Z/XXXVII Zarządu PZŻ z dn. 23.07.2013 r obowiązują Was na egzaminie następujące węzły:
"umiejętność wiązania podstawowych węzłów żeglarskich: prosty, ratowniczy (dwa sposoby), knagowy, ósemkowy, refowy, szotowy, flagowy, rożkowy, sztyk, wyblinka, cumowy żeglarski, buchta"
Brzmi znajomo? Jeśli tak oznacza to, że jesteś naszym wiernym czytelnikiem. Pisaliśmy o tym problemie już wcześniej. Zapytaliśmy tam, między innymi:
Czy kursy żeglarskie powinny – jak wiele innych kursów (na prawo jazdy, językowe-certyfikatowe. itd.) – przede wszystkim przygotowywać do egzaminu? Czy raczej powinny uczyć dobrego żeglarstwa? I czy to w ogóle jest wyłącznie wybór albo-albo? Innymi słowy, czy można jednocześnie skutecznie przygotować do zdania egzaminu i dobrego żeglowania w ogóle?
I złożyliśmy deklarację naszej filozofii kształcenia (nie tylko przyszłych żeglarzy):
[D]obra szkoła (każda, także żeglarstwa) – oprócz tego, że odpowiada na różne potrzeby uczestników szkoleń – przede wszystkim dba o jakość i promuje standardy postępowania, które jej twórcy uważają za słuszne.
Czyli, krótko mówiąc, warto odróżniać to, czego uczniowie / słuchacze / kursanci chcą od tego, czego potrzebują. I uczyć przede wszystkim tego drugiego.
Tyle naszej filozofii.
Natomiast w dzisiejszym wpisie – i ciągle w odniesieniu do cytatu z forum – chcę zastanowić się nad tym, jak dalece wyznawca naszej – i każdej innej – filozofii uczenia może i powinien iść na kompromis. Zwłaszcza, gdy nie jest jedynym, a jednym z wielu instruktorów w kursie. To ogóle pytanie przekłada się na kilka szczegółowych:
1) Co instruktor, to filozofia. Gdzie kończy się wartość pluralizmu poglądów instruktorskich, a zaczyna niejednolity front wychowawczy?
2) Jaki komunikat „wysyłam” do uczestników, jeśli – jako współprowadzący kurs – mówię o zamieszczonych w nim materiałach, że nie są obowiązkowe i by uczestnicy nie zawracali sobie nimi głowy? Gdzie są granice puszczania oka do kursantów?
3) Czy filozofia instruktora-długodystansowca (=to się przyda w życiu) będzie przekonująca dla kursanta-sprinterowi (=moim celem jest patent)? Innymi słowy: na ile potrafię oprzeć się presji sprintu w czasach, kiedy renoma szkoły (również żeglarskiej) jest pochodną liczby zdających egzamin z sukcesem?
A odpowiedzi? Odpowiedzi nie będzie. Bo nie o receptę tu chodzi, a o refleksję.